Relacja z obozu rowerowego - cz. III

Data rozpoczęcia
04-07-2011

Cz.III

W minioną niedzielę 3 lipca 2011 zakończyliśmy tygodniowy obóz rowerowy na Suwalszczyźnie. Ostatnie dwa dni pogoda nas nie rozpieszczała - lało żabami z nieba :), ale my twardzi, hardcorowi i niezniszczalni kolarze z WKNu dzielnie brnęliśmy przez błoto. Ilość przejechanych kilometrów może nie była imponująca, ale w takich warunkach jakże satysfakcjonująca. Wszyscy mokrzy i ubłoceni z usmiechem na twarzy wracalismy do bazy. Potem mozolne czyszczenie rowerów i bezskuteczne próby wysuszenia butów i ubrań.

Dziękujemy wszystkim uczestnikom za miły pobyt i wytrwałosć w walce ze swoimi słabościami.

Czarek i Alex

Cz. II

Minęły dwa kolejne dni obozu rowerowego. Środę potraktowaliśmy bardziej lajtowo. Wiadomo, trzeci dzień, siły troszkę nadwątlone po pierwszych dwóch dniach jazdy po suwalskich górach. Zwiedziliśmy na rowerach Suwalski Park Krajobrazowy, zaliczając kilka bardzo ciężkich podjazdów, które wycisnęły z nas hektolitry potu. Wdrapaliśmy się na Cisową Górę z której roztacza się przepiękny widok na malowniczą Suwalszczyznę. Zaobserwowaliśmy dość duży obiekt nad jeziorem Szelment, który wzbudził ogólne zainteresowanie, ale o tym za chwilę. Po obiedzie udaliśmy się do Suwałk na drobne zakupy (między innymi by odkupić krzesło połamane przez Chmiela – He He He J ). Po powrocie do bazy, wszyscy zabrali się za dokładne czyszczenie rowerów, co przyczyniło się do małej powodzi na podwórku i zmoczenia się całego Wawrzyka.

Czwartek rano, w lekko przerzedzonym składzie (bez Miłosza i Rybki) wyruszyliśmy nad Jezioro Szelement w celu odnalezienia tajemniczego obiektu. Po siedemnastu kilometrach natknęliśmy się na przedziwną konstrukcję, ogrodzoną zasiekami, która okazała się Radarem NATO. Dalej udaliśmy się w kierunku ośrodka narciarskiego „Szelment”, gdzie znajduje się aż pięć wyciągów talerzykowych i jedna taśma dla dzieci, wypożyczalnia nart, restauracja i szkoła narciarska. Droga do domu, okazała się nieco skomplikowana, co było spowodowane bardzo złym oznakowaniem szlaku, który skończył się nam w środku lasu L. Przedzieraliśmy się przez gęste krzaczory, pole kukurydzy i krowie pastwisko, małe bagienko i środek gospodarstwa rolnego by wreszcie odnaleźć cywilizację. Spóźnieni o półtorej godziny dotarliśmy na obiad, który zniknął w dziesięć minut. Siły odzyskiwaliśmy, korzystająć z uroków pięknego, zachodzącego słońca.

Pozdrawiamy z pięknej i słonecznej Suwalszczyzny. 

Cz. I

W niedzielę, późnym popołudniem grupa ekstremalnych kolarzy dotarła do Błaskowizny nad jeziorem Hańcza. Ekstremalnych, bo rzadko kto z dzisiejszej młodzieży ma ochotę w wakacje pedałować pod górę, męczyć się i pocić tylko po to, żeby zaliczyć kolejne przejechane kilometry i poprawić swoją kondycję.

Pierwszego dnia, na rozgrzewkę wybraliśmy się do miejscowości Stańczyki, by zobaczyć wyremontowany, jeden z dwóch najwyższych w Polsce wiaduktów kolejowych, nie istniejącej już linii kolejowej Gołdap – Żytkiejmy. W drodze powrotnej, jak to się często zdarza, delikatnie zboczyliśmy z trasy i musieliśmy dołożyć parę kilometrów by  wrócić do domu. Szczęśliwe i bardzo głodne dzieci rzuciły się na smaczny obiad przygotowany przez panią Ewę. Po obiedzie musieliśmy odbyć nieodzowny spacer do sklepu, po jakże niezbędne batony energetyczne (Lion, Mars, Snickers). O godzinie 22 niespodziewanie wszyscy zasnęli.

Wtorek - drugi dzień męczarni na rowerach. Z uśmiechem na buziach wyruszyliśmy w drogę. Planowaliśmy przejechać około 40 km. Jednak jeden z uczestników obozu, nie zwracając uwagi na nawoływania reszty grupy popędził do przodu, omijając założoną trasę. Był to zawodnik WKN i WKK, lat 12, niejaki „Chmielu”. I od tej pory mieliśmy cały czas pod górę. Musieliśmy zmienić nieco naszą trasę i wybraliśmy się do miejscowości Rutka-Tartak. Po krótkiej przerwie na ławeczce przy sklepie spożywczym, spożyciu hektolitrów napojów energetyzujących i rozmowie z lokalesem ruszyliśmy w kierunku Gór Sudawskich. Niestety ze względu na bardzo złe oznakowanie szlaków rowerowych znów zabłądziliśmy. Po trzy kilometrowym podjeździe, spotkała nas zasłużona nagroda w postaci super zjazdu po nowiutkim asfalcie. Osiągnęliśmy tam zawrotne prędkości w okolicach 65 km/h, a Mielonka przekraczając barierę dźwięku i topiąc lakier na ramie pomknął 72 km/h. Błądząc jeszcze dwukrotnie, resztkami sił dotarliśmy na wymarzony obiad. W sumie przejechaliśmy 60 kilometrów. Na dużą pochwałę, zasługują Igor, Paweł i Wawrzyk, którzy dzielnie walczą z przeciwnościami losu i natury aby dogonić „Chmiela”.

Pozdrawiamy, ze słonecznej i przepięknej Suwalszczyzny