Relacja ze Starego Folwarku - cz.2

Data rozpoczęcia
28-07-2010

Wprawdzie już wróciliśmy i na pewno macie 8 różnych relacji z obozu, ale wiem, że są i takie: Jak było synku/córko na obozie? Fajnie/beznadziejnie (niepotrzebne skreślić). Ale może coś więcej powiesz … Odpowiedź: No fajnie.

Więc opiszę pokrótce co się działo przez kolejne dni.

Wtorek to wg mnie ciekawy i wyczerpujący dzień. Bo posłuchajcie: rano wycieczka rowerowa – 5,5 km do Wigier (słowo wycieczka ew. maraton jest sformułowaniem z punktu widzenia Zuzi). Tam przygotowane warsztaty wykonywania różnych fantastycznych rzeczy z koralików. Pan, który sprzedawał swoje wyroby i można je było podziwiać, zgodził się na poprowadzenie warsztatów. Każde dziecko dostało żyłkę i koraliki. Większość chciała robić śliczne zwierzątka. Dopiero perswazja pana, że to trudne i czasochłonne trochę ich przekonała. Stanęło na zrobieniu bransoletek i poznaniu podstawowego splotu.
Słowo „stanęło” pasuje idealnie. Pierwsze osoby zaczęły wymiękać już po pół godzinie. No bo co można zrobić z poplątanej żyłki i nanizanych bez sensu koralików? A poza tym trzeba siedzieć i się skupiać. Ogólnie masakra. Najlepiej i najbardziej wytrwale pracował Alik. Zrobił najwięcej i przypominało to bransoletkę.
Ale była to też lekcja ekonomii. Dzieci poznały siłę pieniądza – kupiły biżuterię i zwierzątka z koralików.
Najfajniejszą częścią wycieczki była wizyta na straganach i zakupy. Damy kupowały wachlarze, a gentelmani – gluta w pudełku. Trafiały się też zaskakujące wybory – mała Matka Boska dla taty, bransoleta ze sztucznych bursztynów dla mamy (projektantki biżuterii), czy też kindżał z drewna (tu poprosiłem o zwrot).
Jeszcze fajniej było na lodach. A to dopiero początek bo jeszcze pływaliśmy statkiem! Było super … przez 5 minut. Potem zainteresowanie przeniosło się na tak zwane „doświadczenia”.
Alik próbował wepchnąć gluta do ucha. Dalej poszedł Jasiek – ten próbował do oka. Ważne też było kto ile ma miejsca na ławce i kiedy pójdziemy do baru.
Po poznaniu fauny, flory, topografii jeziora i podziwianiu widoku klasztoru (ja poznałem i podziwiałem) powrót na rowerach, obiad, a po południu dla połowy zabawa w rzeźbienie. Druga połowa miała wymyślić postaci, którymi chcą być – narysować, a potem przenieść i namalować na tekturze. W wycięte owale wsuwały się twarze autorów. Efekty na zdjęciach.

W środę poranny trening i slalomy. Upał, więc dało się wytrzymać do 10.30. Potem kąpiel z nauką skoków do wody. Poza Jankiem i Szymonem, którzy już potrafili skoczyć na głowę, reszta chłopców próbowała. Szło mozolnie, ale ponieważ ogromną frajdę sprawiał plask na brzuch - było wesoło. Po kąpieli i zajęciach koordynacyjnych na plaży przesiadamy się na rowery – 5 km pętla na zaostrzenie apetytu. Było niesamowicie – nikt nie płakał.
Po południu zmiana grup – ci co rzeźbili malowali, ci co malowali się trochę bili, a potem rzeźbili. I ogólnie trzeba było pilnować i namawiać żeby powracali do zajęć i może to co zrobili „na odwal” poprawiali. Zastanawiacie się co ich tak odciągało. Wyjaśniam: w stawiku pojawiła się duża żaba. Zafascynowanie tym płazem jest już Wam znane. Do tego – nikt nie wie dlaczego- ale w dużym koszu na śmieci też pojawiła się mała żabka. Trzeba było obserwować.
Dzień skończyliśmy karnym treningiem (przyznaję się). Ale satysfakcję miałem niedużą – cholera, bardzo się spodobał.

Czwartek to najdłuższa wycieczka rowerowa – nad jezioro Krzywe. Piękna trasa z pagórkami, częściowo przez pola, częściowo w jeszcze chłodnym lesie. Bociany, piękne widoki i … trzy upadki, cztery kłótnie, dwa obrażenia, jedna odmowa dalszej jazdy.
Wszyscy w humorach dojechaliśmy nad jezioro ze świetną plażą, fajnym pomostem do skakania i budką z lodami. Czy coś więcej trzeba? No tak - trzeba jeszcze wrócić …

W piątek było bardzo gorąco więc po porannym treningu poszliśmy nad jezioro, po obiedzie poszliśmy też nad jezioro. Efekty były spore: wszyscy chłopcy potrafią już skakać na głowę, próbują ze sporymi sukcesami salto w przód, oprócz Maćka – ten wytrenował skok „na bombę”. Dziewczęta opracowały bardzo trudną figurę – „skok na baletnicę z obrotem”

Sobota to dzień zawodów i urodziny Zuzi. Czyli impreza połączona z rozdaniem nagród i dyplomów.
Zawody odbyły się na dwóch ustawieniach slalomu. Po trzy przebiegi na każdym. Liczył się najlepszy czas każdego ustawienia, a suma czasów dawała rezultat.

Wyniki były następujące:

Dziewczęta:

1. Ania Michalik 16,06 15,79 31,85
2. Zuzia Mielczarek 16,40 16,50 32,90

Chłopcy:

1. Alek Fido 13,16 13,56 26,72
2. Janek Wołk-Lewanowicz 14,27 13,51 27,78
3. Szymon Zalewski 14,02 13,99 28,01
4. Mati Poppe 14,38 14,15 28,53
5. Maciek Łomiak 14,94 15,51 30,45
6. Stefan Michalski 14,92 15,81 30,73

Po obiedzie był deser lodowy i śpiewanie sto lat Zuzi. Wieczorem grill, sękacz, co robił za tort, rozdanie dyplomów i pucharów – czytaj figury orłów i bocianów.

Niedziela to pakowanie, ostatnia kąpiel, wizyta w bardzo ciekawym muzeum Wigier i powrót do domu.

Nawiązały się przyjaźnie, były też pierwsze (że pierwsze to chyba przesadziłem) poważne uczucia. Niektórzy chcieli całować, niektórzy przed tym uciekali. Mnie najbardziej spodobał się sposób na list miłosny. Cytuję:” Proszę nie rwij tego jak Ci się nie podoba. Tylko oddaj.”
Jaka oszczędność papieru przy dalszych podbojach ...

Pozdrawiam, Tomek