Relacja z obozu artystyczno-treningowego w Starym Folwarku

Data rozpoczęcia
28-07-2010

W piątek poza podziałem na pokoje, rozpakowaniem, poznaniem ośrodka czekała nas tylko kąpiel w jeziorze (co przy ponad 30 stopniowym upale nie dziwi). Wszyscy byli zachwyceni poza piszącym te słowa. Nigdy tak szybko nie obracała mi się głowa chcąc widzieć jednocześnie wszystkich w wodzie. A że byli ruchliwi to nie muszę zapewniać.

Sobota to próba wycieczki rowerowej. Próba w zasadzie by się powiodła, bo tereny bardzo ciekawe – podjazdy, zjazdy, część ścieżki wiodąca pomostami nad fragmentami jezior i bagnisk. Nie za bardzo się udało bo:
- Zuzia na pierwszym łagodnym zjeździe się wywróciła – bolało po kolei: ręka, kolano, a na koniec poparzona pokrzywą kostka. Sporą część trasy przejechaliśmy na sygnale. Sygnał wyłączył się po prostej psychologicznej zależności – wwożąc rower Zuzi pod górę skaleczyłem się w kolano i sparzyłem pokrzywą. Zrobiło się cicho i przyjemnie.
- Stefan postanowił nie kontrolować szybkości przy zjeździe, a załatwić to jednym porządnym hamowaniem. Udało się. Rower i Stefan się zatrzymali mimo że w sporej odległości od siebie. Ale brak grymasu, nie mówiąc już że żadna łza się nie pojawiła, wzbudziło szacunek!

Po wycieczce kąpiel, a po obiedzie pierwsze prace projektowe pod hasłem: co chcę wykonać z drewna. Mimo pewnych moich sugestii, które były często odrzucane (przecież nie muszę się znać na wszystkim) stanęło na tym, że Janek zrobi but piłkarski (!), Szymon – helikopter, Mati – samochód, Zuzia – królika, Ania – kotka, Maciek – łódkę, Alik – jamnika, a Stefan poszedł na całość – dinozaura.

Niedziela okazała się dużym wyzwaniem. Pokonaliśmy pieszo w sumie 11 km (miałem trochę dość rowerów). Zwiedziliśmy klasztor pokamedulski, byliśmy na mszy, łapaliśmy żaby i jaszczurki, wypiliśmy 4,5 litra mineralnej. Nie było łatwo. Nawet padały mocne propozycje: Zuzia do Alika: Obiecuję, że nigdy już Cię nie będę całowała, ale weź mnie na barana. Pewno to sprawa wieku, ale przystał i wziął na barana. Po południu i krótkiej burzy prace rzeźbiarskie, ale przecież trudno tak siedzieć i coś robić cały czas. Dlatego też chłopcy wymyślili świetną zabawę – „żaby – kaskaderzy”. To bardzo trudna zabawa - wymaga nie lada odwagi (od żab) i sprawności (od chłopców). Wyjaśniam: trzeba złapać żabę i wrzucić ją na dach! Zakazanie tego procederu spotkało się z dezaprobatą i całkowitym niezrozumieniem.

Dzisiaj (w poniedziałek) znaleźliśmy odpowiednią łąkę na zboczu góry. Odbyliśmy męczący trening i pierwszy sprawdzian slalomów bieganych. Bezapelacyjnie wygrał Mati przed Jankiem i Alikiem. Świetnie biegała Zuzia pokonując kilku chłopców. Niestety jest szansa, że stracimy zawodniczkę. Płacząc mówiła, że na żaden obóz WKNu już nie pojedzie i powie mamie, żeby ją już nie zapisywała. Problem jest poważny i mam w tym duży udział – nie pozwoliłem jej nieść stalowego łoma. Ponieważ kobiety kierują się bardziej emocjami, mam nadzieję, że nie stracimy zawodniczki – mówię to po wyznaniu przy kolacji „Stefciu - kocham cię”. Fragmentów listów nie przytoczę.

Podsumowując – jest ciekawie, niestandardowo i czasami bardzo niebezpiecznie - jak to się mówi „po bandzie” – tak właśnie żaby komentują ten obóz :)

Pozdrawiam, Tomek.